Obu wydałam ich
karty-klucze i zameldowałam. Wzięłam Leo na ręce, chłopaki wzięli swoje torby i
wspólnie ruszyliśmy do windy. W ostatnim momencie, tuż przed zasunięciem jej
drzwi, do środka wpadło jeszcze czterech piłkarzy. Dobrze, że winda, nie jest
mała… Ci piłkarze to dwie słynne parki La Roji, Sernando oraz Fabrique.
- Panowie, ja wam
może przedstawię moją kuzynkę, bo wątpię, że ktoś te dwa lata temu, po meczu
cokolwiek pamiętał. – zaśmiał się Jose. – To właśnie Zuza.
- Sergio Ramos. –
ukłonił się nisko jeden z nich i ucałował wierzch mojej dłoni.
- E, Romeo. Stopuj!
– zaśmiał się Fabregas i teraz on uścisnął moją dłoń. – Jak przez mgłę, ale
twarz pamiętam. – uśmiechnął się. – Cesc Fabregas.
- Gerard Pique. –
przedstawił się trzeci, najwyższy. Szczerz mówiąc, to było zbędne, bo przecież
znałam ich nazwiska. Spojrzałam na blondyna, który podawał mi dłoń.
- My się znamy. –
uśmiechnął się delikatnie, a ja kiwnęłam głową. Leo zaczął się rozglądać i
przypatrywać nowym twarzom. Zatrzymał się jednak przy najmłodszym z piłkarzy i
zaczął go zaczepiać.
- Jordi, przypadłeś
małemu do gustu. – śmiał się Ramos.
- Co się dziwisz,
przecież Alba to też jeszcze dziecko. – dogryzł roześmiany Gerard.
- Bardzo zabawne. –
wykrzywił się młody obrońca i posłał delikatny uśmiech w moją stronę, a ja
zrobiłam to samo. W końcu winda się zatrzymała
Gdy z niej
wyszliśmy, mały zaczął wyciągać ręce do piłkarza, którego wcześniej zaczepiał.
- Ja cię nie
poznaję. – zaśmiałam się i podałam Jordiemu Leo, bo ten się wyrywał. Reina
wziął torbę kolegi.
- Jordi, pasuje ci.
– rechotał za plecami Pique.
- No co ty chcesz,
mój chrześniak lubi poznawać nowe osoby. Zawsze z nim przesiadują same kobiety,
rzadziej wujek z Miłoszem, więc lubi męskie towarzystwo. – odpowiedział
roześmiany Pepe. – Polubił Albe. – dodał.
Pierwsi z naszego
pochodu odpadli Fabregas i Pique, którzy mieli pokoje naprzeciw siebie, a zaraz
za nimi Ramos i Torres. Zostaliśmy tylko we czwórkę. Skręciliśmy w boczny
korytarz, gdzie znajdowało się jeszcze kilka pokoi, a na jego końcu maleńkie
pomieszczenie bez drzwi, a w nim sofa, niski stolik i doniczka z dużą, zieloną
rośliną. Od niego odchodziły dwoje drzwi, jedne prowadzące do gabinetu, a
drugie do prywatnego pokoju, który używaliśmy tylko my. Dwa ostatnie pokoje
przy bocznym korytarzu, jak się okazało należały do mojego kuzyna i Alby. Jose
od razu wszedł do przedostatniego pokoju, a ja chciałam zabrać Leo od Jordiego.
Trochę pomarudził, ale wrócił do mnie.
- Hej, nie martw
się. Zobaczysz jeszcze swojego nowego przyjaciela. – zaśmiałam się, a ten
włożył dwa palce do buzi i spoglądał to na mnie, to na piłkarza.
- Oczywiście, że
zobaczy. – uśmiechnął się chłopak, a ja przyznaję, że jego uśmiech jest bardzo
czarujący.
- Jakby co, to ja
będę u siebie, tam na końcu. – uśmiechnęłam się nieśmiało do niego.
- Okey, dzięki. –
odparł.
- Ty się pożegnaj,
bo idziesz na drzemkę mój drogi. – zwróciłam się do swojego syna, a ten
pomachał piłkarzowi.
- Miłych snów Leo.
– odpowiedział i wszedł do pokoju, a ja ruszyłam do gabinetu. Przeszłam od razu
przez tajemne drzwi do dużego pomieszczenia, obok, pokoju należącego tylko do
nas, gdzie w jednej części znajdywało się nawet łóżeczko i jakieś zabawki dla
małego.
^^^
Od kilku godzin przed
oczami miałem tylko jeden obraz i jej uśmiech. Jest naprawdę czarującą kobietą,
do tego ma wspaniałego i pociesznego synka.
- Ej, Jordi co o
tym myślisz? Jordi. Halooo! – usłyszałem głos Xabiego.
- Przepraszam,
zamyśliłem się.
- No, bo… A z
resztą nie ważne. Nie chce mi się drugi raz wszystkiego powtarzać. – odparł
Alonso.
Siedzieliśmy grupką w
lobby hotelu, na czterech wygodnych sofach. Odpoczywaliśmy po kolacji. Po
chwili z windy wyszła Zuza z synkiem na ramieniu. Od razu skierowała się do nas
co, nie przeczę, ale mnie ucieszyło. Stanęła nad Jose, obok którego siedziałem.
- Nie widziałeś
żeby Miłosz wchodził do hotelu? – zapytała go, podając mu małego, który od razu
przeczołgał się po jego kolanach do mnie, co wywołało u naszych przyjaciół
uśmiechy. Na jej twarzy też pojawił się lekki jego zarys.
- Nie, a ma być? –
odpowiedział bramkarz.
- Po pierwsze, ma
mi przywieść samochód, po drugie, miał tu dziś zostać na noc, a po trzecie,
miał być pół godziny temu. Leo już wariuje i ja też mam ochotę spotkać się z
moim łóżkiem. – odpowiedziała, grzebiąc w torebce. – Ja obiecuję, że któregoś
pięknego dnia, go zasztyletuję. – mówiła, wyjmując telefon.
- Zastanów ty się
nad tym dwa razy. Zostałabyś wtedy jedynaczką. – zreflektował Reina,
zaczepiając Leo, siedzącego na moich kolanach. Zaraz, zaraz… Jedynaczką? Czyli…
Wtem do środka wbiegł młody chłopak, ten sam, którego widziałem rano.
- Przepraszam
siostrzyczko! – zawołała, hamując tuż przed nami. ‘Siostrzyczko’. Czyli moje
podejrzenia były trefne i to nie jest jej facet tylko brat? Właśnie poczułem
dziwne uczucie jakby kamień spadł mi z serca.
^^^
Obudziłam się dość
wcześnie, ale tylko dlatego, że postanowił tak mój syn. Zjedliśmy śniadanie, a
później włożyłam go do kojca z zabawkami w salonie, a sama wtopiłam się w sofę,
z kawą i włączyłam telewizor. Po chwili usłyszałam dźwięk otwierających się
drzwi frontowych. Do domu wparowała Laura.
- No cześć. –
rozbrzmiał jej melodyjny głos. Najpierw podeszła do Leo i ucałowała go w czoło,
a po chwili usiadła obok mnie. – Ty się wylegujesz w domu zamiast skakać wokół
piłkarzy w hotelu? – zaśmiała się.
- Czemu miałabym
niby wokół nich skakać? – zdziwiłam się, a ona jakby nigdy nic napiła się mojej
kawy.
- No nie wiem,
troszczyć się o to, żeby dobrze im się mieszkało w Maravillas? – odpowiedziała.
– A właśnie, jak tam wczoraj poszło?
- Lepiej niż sobie
wyobrażałam. – uśmiechnęłam się pod nosem.
- A widziałaś się
z… - zaczęła, a ja od razu na nią spojrzałam. – No dobra, nic nie mówiłam.
- Chciałaś zapytać
czy widziałam się z Torresem? Tak, widziałam się. Małego też widział.
- I?
- Co i? Jose od
razu dopadł Leo, ale ten go zlał obejmując sobie innego piłkarza jako nowego
przyjaciela. – wzruszyłam ramionami.
- Ooooo, a coś
więcej o tym ‘innym piłkarzu’? – drążyła.
- Co mówić? Młody,
przystojny, ma ładny uśmiech… Leo go uwielbia. – mamrotałam pod nosem.
- Ej, co ty masz
taki kiepski humor, co?
- Ty masz za to
nazbyt wspaniały. – upiłam kolejny łyk swojej kawy.
- Mój jak się
nazywa to twoje młode cudo… Chcę go sobie obczaić. – wyjęła telefon z kieszeni
spodni i włączyła przeglądarkę. Spojrzała wyczekująco na mnie.
- Czekaj… Jordi…
Jordi… Mam! Jordi Alba. – powiedziałam i spojrzałam na spory ekran jej komórki.
Wpisała jego nazwisko i weszła w galerię zdjęć.
- Ej no. Fajny. –
wyszczerzyła się. – Dziecko ci go upoluje, więc bierz się za niego.
- Co to ma znaczyć,
że mi go dziecko upoluje?!
- Oj nooo. Wiesz o
co mi chodzi. – przewróciła oczami. – Ty chyba dziś wstałaś lewą nogą. Trzeba
cię rozruszać. – dodała i znów wbiła wzrok w ekran komórki. – Co my tu jeszcze
o nim mamy? Jordi Alba Ramos, urodzony 21 marca 1989, w L'Hospitalet
de Llobregat. Były gracz Valencii, a po Euro ma dołączyć do zespołu Dumy
Katalonii. Słyszałaś? Ma dołączyć do klubu, któremu kibicujemy. – uśmiechnęła
się. – Przystojny to jest, ale nie aż tak jak Nino. – westchnęła, a ja
automatycznie spojrzałam na nią. – Nie… Nie! Nie słyszałaś tego! – rozkazała.
- Słyszałam! –
wyszczerzyłam się.
- Tobie się Torres
podoba! Od kiedy?! – ożywiłam się od razu.
- Nie! Wcale!
Przesłyszałaś się. – wstała i podążyła do kuchni.
- No powiedz noo! –
prosiłam. Właśnie się dowiedziałam, że mojej przyjaciółce podoba się ojciec
mojego dziecka. Dlaczego wcześniej mi nie powiedziała.
- Już przed
mistrzostwami świata do niego wzdychałam. – odpowiedziała, przewracając oczami.
- Dlaczego mi nie
powiedziałaś? – zrobiłam smutną minkę.
- Bo jakbyś
wiedziała, to pewnie nie byłoby na świecie tego małego słodziaka. – wskazała na
Leo, zajętego samochodzikiem, siedząc w kojcu. Pokręciłam głowę i obie, śmiejąc
się, na środku holu, zaczęłyśmy sobie dokuczać, jak za starych dobrych lat.
^^^
Po śniadaniu
mieliśmy się wszyscy zebrać w lobby. Trener oznajmił nam, że trening mamy
dopiero późnym popołudniem, a teraz z przewodnikiem, mamy iść zwiedzać miasto.
- Przepraszam
trenerze, a czy mogę poznać plan wycieczki? – wtrącił Reina. Del Bosque podał
mu kartkę, a bramkarz wgłębił się w lekturę. – A czy jest opcja pozostania w
hotelu? – zapytał po chwili.
- Dlaczego? –
zdziwił się trener.
- Ja już byłem w
tych wszystkich miejscach, a poza tym to same nudne muzea i parki. –
wytłumaczył.
- Muzea? – jęknęli
równo Pique i Fabregas. Też nie byłem zadowolony z tego faktu.
- Więc jest taka
możliwość? – zapytał Jose.
- No dobrze… -
mówił selekcjoner, a wspomniani wyżej mu przerwali.
- To my zostaniemy
z Reiną, trenerze. – wyszczerzył się Cesc.
- Ja też chcę. –
dodałam i stanąłem obok tej trójki. Dołączyli też do nas Fernando i Sergio.
- Może ktoś
jeszcze? – zapytał ironicznie dowódca tej armii. Nikt się nie zgłaszał.
- Trenerze, a
jeżeli zostaje nasza szóstka, to możemy sobie wyjść na miasto? Zrobić własne
zwiedzanie? – pytał uparcie bramkarz.
- Nie ma mowy. Albo
idziecie z nami, albo zostajecie w hotelu. – skończył mężczyzna i wyszedł razem
z resztą drużyny na zewnątrz. Nasza szóstka opadła na sofy.
- Jose, więc może
tak teraz wymyślisz co będziemy robić? – odezwał się Ramos.
- To przecież
pewne, że wyjdziemy. – prychnął. Wtedy z windy wyszedł syn właściciela hotelu.
Zauważył nas i lekko zdziwiony podszedł.
- Witam panowie.
Nie mieliście przypadkiem iść na miasto? – podał rękę każdemu z nas. Jose
wytłumaczył kuzynowi, że my zostaliśmy i dodał także, że z wielką chęcią byśmy
się wymknęli, ale niezauważenie. – Przecież to nie problem. Zaraz zawołam
kierowcę, on weźmie większy samochód i możecie jechać. – zaśmiał się.
- Miłosz, jesteś
wielki! – wyszczerzył się nasz przyjaciel.
Nie minęła chwila, a
my siedzieliśmy już wszyscy w siedmioosobowej, hotelowej taksówce. Reina podał
kierowcy adres, a w międzyczasie napisał do Xaviego, że gdy będą już w ostatnim
miejscu na ich liście, żeby dał nam znać, byśmy zdążyli wrócić.
Nie wiedzieliśmy
gdzie on nas wiezie. Nie chciał nic powiedzieć.
Po niedługim czasie
samochód zaparkował pod dużym, ładnym domem, okrążonym dużym ogrodem.
- I gdzie ty nas
przywlokłeś? – zapytał Torres.
- Zobaczycie jak
wygląda polsko-hiszpański dom. – zaśmiał się i ruszył prosto do drzwi. Już miał
nacisnąć na klamkę, kiedy zatrzymał go Pique.
- A nie masz
zamiaru zapukać albo zadzwonić dzwonkiem?
- Ten dom zawsze
jest otwarty, więc nie ma z tym problemu. – wyszczerzył się i nacisnął pewnie
na klamkę, popchnął drzwi, a naszemu wzrokowi ukazały się dwie kobiety,
śmiejące się, łaskoczące i rozwalające sobie nawzajem włosy. Jedną z nich była
Zuza. Od razu zauważyły naszą obecność i wyprostowały się.
^^^
Usłyszałam
otwierające się drzwi i od razu się wyprostowałam, odgarniając sobie włosy z
twarzy. W progu domu stała szóstka piłkarzy z Jose na czele. Obie od razu
spoważniałyśmy.
Pierwszy do środka wkroczył oczywiście mój kuzyn, a reszta
niepewnie za nim.
- Jose! – krzyknęła
Laura po hiszpańsku i rzuciła się w objęcia Hiszpana.
- Laura! Długo się
nie widzieliśmy. – odpowiedział, a ja wtedy podeszłam do nich.
- Tak właściwie to
co wy tu robicie? – zapytałam, spoglądając na każdego.
- Uciekliśmy. –
palnął Fabregas.
- Będą nas listem
gończym szukać. – dorzucił Ramos.
- A potem znajdą w
domu właścicielki hotelu, która ich przetrzymywała. – wzruszył ramionami Pique.
- Jesteście
niemożliwi. – zaśmiałam się. – Tak właściwie to może was sobie przedstawię. –
spojrzałam na szatynkę. – To jest Laura, moja przyjaciółka. To Sergio, Cesc,
Gerard, Fernando i Jordi. – wymieniałam, a ona kolejno uścisnęła dłoń każdego.
Dobrze widziałam, że przy blondynie robiła maślane oczka, a przy ostatnim, z
ukosa spojrzała na mnie. Z jednej strony cieszyła mnie zaskakująca wizyta
chłopaków, a z drugiej byłam lekko skrępowana obecnością jednego z nich. Nie
trudno się domyślić którego. Za chwilę pewnie usiądziemy wszyscy w salonie,
gdzie jest Leo, tak więc znów w jednym pomieszczeniu będą przebywać ojciec i
syn. Dlaczego to wszystko jest takie zagmatwane?
_______________________________________________
Oto spodziewanka dla mojej Nataleczkii :) Dorzucę też Naty i Anię ; )