poniedziałek, 26 listopada 2012

Dos



   Byłam zdenerwowana jak nigdy. Siedziałam przy biurku ojca, bawiąc się piórem i w chwila, stukając nerwowo obcasem. Spoglądałam ciągle na tarczę zegara, wiszącego nad ciemnobrązowymi drzwiami. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Do lądowania samolotu Hiszpanów zostało jakieś pół godziny, plus czas, dojazdu z lotniska do nas.
 Wszystko było zapięte na ostatni guzik, pokoje przygotowane, pracownicy również. Przez czas, gdy piłkarze i cały hiszpański sztab będą u nas mieszkać, nikt inny prócz nich samych, pracowników i osób z pozwoleniem, nie będzie tu mieszkał ani przebywał. Wszyscy niecierpliwie czekali na jakieś sygnały, że są już w Polsce, czekaliśmy na ich przyjazd.
  Usłyszałam pukanie do drzwi, które w pierwszej chwili mnie wystraszyły. W progu stanęła uśmiechnięta Daniela.
   - Jak tam pani kierownik? Gotowa na przyjazd Hiszpanów? – wyszczerzyła się, siadając w fotelu, naprzeciw mnie.
   - Jestem strzępkiem nerwów. – westchnęłam. – To jest dla mnie wyzwanie i to nie małe. – dodałam. – A ty co tutaj robisz? – uśmiechnęłam się do najmłodszej Czarneckiej.
   - Nie miałam jednych zajęć, a i tak muszę później jechać na praktyki, więc wstąpiłam zobaczyć jaka atmosfera panuję tu. I raczej nie tylko ty jesteś taka podenerwowana, bo Arek na recepcji, wystraszył się samym tym, że przycisnęłam dzwoneczek. Nie zauważył, że weszłam do hotelu. – zaśmiała się.
   - Oj tak. Wszyscy to przeżywamy. – zaśmiałam się pod nosem. Tak, przeżywam to, że będzie tu reprezentacja tak wspaniałego kraju, Mistrzowie Europy z 2008 roku oraz Świata sprzed dwóch lat, a kto wie, może i tegoroczni wygrani? Była jednak jeszcze jedna spraw, o której wiedzieli tylko Laura i Jose, mój kuzyn, a mianowicie sprawa z ojcem Leo. Już dziś go zobaczę. Zobaczę faceta, który jeszcze nie wie, że ma tu syna, faceta, który oczywiście jest przystojny i na pewno wspaniały, ale nie kocham go i wspominając tego mężczyznę, nie robi mi się ciepło na sercu. Wtedy to była jednorazowa przygoda, a na dodatek pod wpływem procentów i euforii z wygranej mundialu.
   - Halo, Zuza… Jesteś tam? – usłyszałam po chwili głos Dani.
   - Tak? Przepraszam. Zamyśliłam się. – mrugnęłam powiekami i spojrzałam na nią.
   - Pytałam czy Miłosz jest z Małym w domu czy gdzieś wyszli? – uśmiechnęła się promiennie.
   - Nie mam pojęcia. Ważne, że z został, teraz nie wysłuży się twoją najstarszą siostrą. – obie się zaśmiałyśmy.
   - Ty naprawdę się tym wszystkim przejmujesz i denerwujesz. – zaśmiała się. – Ale przecież twój ojciec wszystko przygotował, więc nie ma się co martwić. – oparła się o blat biurka i uśmiechnęła się pocieszająco.
   - Wiem o tym, ale męczy mnie jeszcze jedna sprawa. – westchnęłam.
   - Dlaczego? Coś się stało? – zmartwiła się. Ostatnio Laura strasznie dużo czasu spędza w studio z zespołem, więc nie miałam okazji z nią o tym porozmawiać. Znów westchnęłam i powiedziałam jej o wszystkim, a ona jak dobry słuchacz, siedziała i chyba nawet trochę niedowierzała w to, że ojcem mojego syna jest znany piłkarz.
   - O tym wiedziała tylko Laura, Jose no i teraz ty. Proszę cię, na razie nie mów nic o tym nikomu.
   - Jasne, nikomu nic nie pisnę. – odpowiedziała jeszcze zaskoczona. Spojrzała na zegarek i zerwała się ze swojego miejsca.
   - Przepraszam cię Zuza, ale muszę zmykać. – zawołała. – Trzymaj się. I zobaczysz, wszystko będzie dobrze. – uśmiechnęła się i wyszła. Dalej zostałam sama. Jednak po chwili rozdzwonił się mój telefon. Nie znałam tego numeru. Odebrałam.
   - Zuzanna Robles, słucham.
   - Witam, melduję, że jesteśmy już w busie i za niedługo będziemy. – mówił po hiszpańsku, poważnym tonem, ale i tak wiedziałam, że to Pepe.
   - Już się nie mogę doczekać. – zaśmiałam się.
   - Ja również. No dobra, to widzimy się praktycznie za chwilę. – odpowiedział i się rozłączył, a ja zerwałam się z miejsca i wybiegłam z gabinetu, wpadłam do windy i nacisnęłam guzik z parterem. Gdy z niej wyszłam, prawie nie wpadła na mnie Kinga, manager hotelu.
   - Już wyjechali z lotniska! Rozmawiałam ze znajomym z lotniska! – zawołała.
   - Wiem, właśnie dzwonił do mnie Jose. Zbierz wszystkich, tak jak ustaliłyśmy w lobby. Ja idę już do recepcji. – dałam jej wskazówki i pognałam przed siebie. – Pełna gotowość, już jadą. – zwróciłam się do Arka i Kasi, recepcjonistów i Roberta, naszego concierge’a, który akurat stał razem z tą dwójką przy wysokim blacie recepcji.
   - Zuza! Damy radę. Gościliśmy prezydenta, więc z piłkarzami też damy radę. – zaśmiał się Robert, pracownik ‘Maravillas’ z najdłuższym stażem. Najpierw zaczynał od boya, przenoszącego walizki, potem recepcjonisty i wreszcie jest conciergem. Kinga, manager też ma swoją historię tutaj. Była pokojówką, recepcjonistką i managerką. Wspomnę też, że ta dwójka dzięki pracy tutaj, stała się bardzo szczęśliwą parą, mającą już pięcioletniego synka.
  Dziesięć minut później cały personel był zebrany w holu, stali ustawieni w jednym miejscu z Kingą na czele. Dwójka recepcjonistów zajmowała swoje miejsca, a ja stałam obok stanowiska Roberta, razem z nim.
   - Widać już hiszpańskiego busa! – do środka zajrzał chłopak, który stał przy drzwiach i je otwierał i zamykał.
   - Ok, pilnuj. – odpowiedział concierge, a chłopak zasalutował jak do kapitana na statku i wrócił przed budynek.
   - Musi się udać. – westchnęłam, ostatni raz poprawiając marynarkę.
  Jakieś dwie minuty później, szklane drzwi się otworzyły i pierwszy przez próg przeszedł selekcjoner, równo z jednym z ochroniarzy, a za nim sztab i piłkarze, w czarnych garniturach, wyglądający obłędnie. W tłumie oczywiście wypatrzyłam kuzyna z przeciwsłonecznymi okularami na nosie. Razem z Robertem, jako że najlepiej z obecnych tu znaliśmy język hiszpański, wyszliśmy do nich z powitaniem.
   - Witamy w Gdańsku, w naszym hotelu ‘Maravillas’, nazywam się Zuzanna Robles i zastępuję właściciela. To jest concierge, Robert Gawroński. – wskazałam na towarzysza, po tym jak uściskałam dłoń trenera. Pracownik zrobił to samo.
   - Tak, wiem. Rozmawiałem z panem Javierem i mówił, że będzie zastępować go jego córka. – odparł z uśmiechem.
   - Cieszę się. Mamy nadzieję, że spodoba się państwu w naszym hotelu i że nikt nie będzie żałował, że go wybraliście. – odparłam.
   - Na pewno nie. Polska to piękny kraj, stwierdzamy to już po tym ile zobaczyliśmy. Zostaliśmy wspaniale przyjęci na lotnisku, więc już czujemy się jak w domu.
   - Tutaj postaramy się to jeszcze bardziej urzeczywistnić. Chcemy, żeby piłkarze tu wypoczęli i dawali z siebie wszystko na boisku. Każdy z personelu służy pomocą, o każdej porze. – powiedziałam.
   - Dziękujemy.
   - Może najpierw kolega pokaże wszystkim hotel, a później zapraszam do recepcji by odebrać klucze do pokoi, dobrze? – zapytałam, wskazując na mężczyznę obok.
   - W porządku. – odpowiedział. – Panowie, więc idziemy oglądać nasz nowy tymczasowy dom. – zawołał i ruszyli za Robertem. Stałam w miejscu i patrzyłam na idących w tłumie piłkarzy. Mój wzrok zatrzymał się na czterech piłkarzach idących na końcu, a w szczególności na piłkarzu z blond czupryną. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę z tego jaki Leo jest do niego podobny. Szybko przeniosłam wzrok na bramkarza, idącego obok. Od razu, zamiast iść dalej, podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.
   - Chcesz mnie udusić?! – zapiszczałam, a tamta trójka się zaśmiała.
   - Dawno cię nie widziałem. – zaśmiał się. – Potem tradycyjnie muszę cię dorwać i porozmawiać, poopowiadać sobie. – dodał.
   - Też tak myślę. Obowiązkowo.
   - Jose, idziesz? – zawołał jeden z piłkarzy, z którymi wlókł się na szarym końcu.
   - Idę, idę! – zawołał. – Znam ten hotel na pamięć, ale nie wybaczę sobie jeżeli nie będę zabawnie wchodził w słowo Robertowi. – dorzucił mi i pobiegł, a ja się zaśmiałam. Gdyby czegoś nie wymyślił, to nie byłby Jose Reiną, charakterem Liverpoolu i La Roji.
   - Super, teraz wracajcie do swoich obowiązków. – zawołała Kinga do personelu, który w mgnieniu oka się rozszedł. – Jest dobrze. Ja teraz muszę wracać do gabinetu. Mam trochę papierkowej roboty. Dasz już radę? – podeszła do mnie i uśmiechnęła się.
   - Pewnie, dzięki. Poczekam tu aż wrócą. Pomogę w recepcji z językiem. – odparłam.
   - Dobra, to idę. – odparła i ruszyła w stronę bocznego korytarza, prowadzącego do pomieszczeń dla personelu i jej gabinetu. Jakieś pięć minut później do hotelu wkroczył Miłosz z Leo na rękach.
   - Siostrzyczko, twój skarb żądał spotkania z tobą. – wyszczerzył się młodszy Robles, podchodząc do mnie i przekazując mi go. Podeszliśmy razem do stanowiska recepcji, opierając się o nią. –  I jak? Powitałaś już ich?
   - Tak. Po pierwszym strachu. Teraz Robert ich oprowadza, ale mu współczuję, bo Jose obiecał, że będzie mu tradycyjnie w tym przeszkadzał. – zaśmiałam się. – Zaraz tu wrócą i będzie jedno wielkie zamieszanie, czyli meldunki i pokoje. – przewróciłam oczami.

^^^

   Zobaczyłem anioła. Tak, to musiał być anioł. Stwierdzam to pewnie i nieodwołanie. Od momentu wkroczenia do tego hotelu, nie interesowało mnie nic. Nie słyszałem szeptów kolegów, mowy del Bosque, widziałem tylko jej uśmiech i słyszałem jej głos. Tyle.
 Chodziłem na końcu naszego pochodu w towarzystwie Fernando, Sergio i Jose. Wszyscy podśmiewali się z anegdotek dwudziestki trójki, a ja jakby byłem w innym świecie, zaprzątany tą dziewczyną. Dlaczego ona nie chciała mi wyjść z głowy? Przecież na pewno kogoś ma.
 Weszliśmy do jakiejś sali konferencyjnej, która miała być ostatnim przystankiem. Nasz przewodnik coś tak mówił, ale i tak go od początku nie słuchałem.
   - Wiecie co, jak tak teraz sobie to wszystko obliczę, to wychodzi na to, że ja w tym hotelu spłodziłem swoje córki. – Pepe zrobił zamyśloną minę. Wszyscy, którzy to usłyszeli wybuchli niepohamowanym śmiechem, a w szczególności Gerard i Cesc. Trener tylko zmroził nas wzrokiem.
   - I tak już koniec. Jeszcze tylko poinformuję, że sztab rozmieściliśmy w pokojach na pierwszym piętrze, a zawodników na drugim. Tak chyba będzie wygodniej dla jednej grupy i drugiej. – powiedział concierge i zaprosił nas z powrotem do lobby. Tym razem z chłopakami szliśmy pierwsi, dobrze pamiętając drogę go głównego holu. Gdy tylko ujrzeliśmy recepcje, Jose puścił się pędem. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się dlaczego. Obok wysokiego blatu stał mój anioł, ale w towarzystwie jakiegoś młodego mężczyzny i w dodatku tuliła do siebie małego chłopca. Nie no, ja muszę zawsze wspaniale trafić… Ma już swoją rodzinę.
 Przyglądałem się z boku jak chłopaki ustawiali się w dwóch kolejkach do recepcji, by odebrać klucz do swojego pokoju. Szczerze, to bardziej przyglądałem się czwórce stojącej obok, jak to Reina zaczepia ciągle małego chłopczyka, śmiejącego się do niego.
 Po chwili brunet, zapewne facet, zastępczej właścicielki tego hotelu, pożegnał się z nią przez całusa w policzek, z Jose, przez uścisk dłoni i z małym przez rozczochranie jego, króciutkich brązowych włosów. Wyszedł z hotelu. Jose wziął na ręce synka kuzynki, a ona stanęła za recepcją. Bramkarz się rozejrzał i z nie wiadomo jakich powodów, gestem dłoni, przywołał mnie do siebie.  

^^^

   - Mój kochany chrześniak! – usłyszałam za sobą, a to był Jose, który zostawił za sobą resztę drużyny. – Cześć Miłosz. – przywitał się z moim bratem. Wymienili kilka słów, podokuczali małemu, a gdy piłkarze zaczęli się meldować, Miłosz stwierdził, że musi zmykać, pożyczyć notatki z zajęć. Tak, bo już mu wierzę… Potem ma tu wrócić i zostać na noc, żebym ja mogła wrócić z Leo do domu.
   - Daj mi go i możesz mnie zameldować bez kolejki. – wyszczerzył się Jose.
   - I jeszcze co, kochany kuzyn sobie życzy? – zażartowałam, a ten wziął na ręce mojego synka i się rozejrzał, przywołując tu innego piłkarza, stojącego z boku. – Dasz też klucz tej zabłąkanej owieczce. – wskazał za siebie ze śmiechem, a ja mu pokazałam język. Wtedy podszedł ten drugi Hiszpan, z lekkim uśmiechem na twarzy, który przyznam, że dodawał mu uroku. – Tak właściwie to się poznajcie. Zacznę od kobiety. – zaśmiał się Jose. – To moja ukochana kuzynka, Zuzia lub Zuza, jak kto woli. To mój siostrzeniec, chrześniak, Leo. – wskazał na chłopca.
   - Cześć kolego. – uśmiechnął się piłkarz, pokazując rząd swoich zębów, a Leo odpowiedział mu tym samym.
   - Nie poznaję swojego dziecka. Nie wstydzi się przy nowych osobach. – pokręciłam głową z niedowierzaniem.
   - Najwidoczniej zna się na ludziach. – zdawało mi się, czy właśnie puścił do mnie oczko. – Jordi Alba, miło mi. – podał mi swoją dłoń, którą uścisnęłam. 
_______________________________________________________
Okey, okey! Większość zgadła ! A teraz pisząc o blond czuprynie, już każdy wie kto jest ojcem małego Leo. ;pp

sobota, 10 listopada 2012

Uno



Maj 2012 r. Gdańsk, Polska

  Przekroczyłam próg domu, a tam powitał mnie głośny śmiech mojego dziecka. Odłożyłam torbę na niską komodę, stojącą w korytarzu. Weszłam do salonu i zastałam tam Anetę z Leo. Kobieta zabawiała chłopca, łaskocząc go.
   - A kto się tak głośno śmieje? – zaśmiałam się, stając nad nimi. Odpowiedzią był radosny pisk mojego syna. – Widzę, że wujek Miłosz zamienił się w ciocię Anetę. – wzięłam go na ręce, a ten się do mnie przytulił.
   - Znasz swojego brata. – uśmiechnęła się, stając obok mnie. – Gdy tylko wróciłam do domu, to on od razu palnął, że musi coś pilnego załatwić i wystrzelił.
   - No widzisz Młody, tak to jest z tym twoim wujkiem. – zaśmiałam się, odkładając malca do kojca z zabawkami. – Właśnie, Aneta. Nie wiesz co kombinuje ojciec? Przedtem dzwoniła do mnie Laura z tym samym pytaniem, bo podobno zwołał wszystkich na dzisiejszą kolację. – ciągnęłam.
   - Wiem, ale to taka jakby niespodzianka. – uśmiechnęła się, kierując się w stronę kuchni. Czyli wiem, że już od niej niczego nie wyciągnę w tej kwestii.
  Tak więc może po kolei. Może zacznijmy od przedstawienia postaci. Kto się już pojawił? Mianowicie ja – Zuzanna Robles, córka Javiera i Joanny. Spokojna pół Hiszpanka, pół Polka, po studiach na kierunku zarządzania. Leo Robles, mój trzynastomiesięczny syn. Moja perełka i oczko w głowie matki. No i Aneta, najstarsza z sióstr Czarnieckich, kobieta mojego ojca, która z nami mieszka. Jest stomatologiem i ma swój prywatny gabinet w centrum miasta.
  
  W końcu udało mi się uśpić Małego, bo przed samą drzemką stał się marudny, ale okiełznałam tego mojego małego potworka. Schodziłam po schodach na dół, gdy akurat przez frontowe drzwi wchodzili Laura, Daniela i Miłosz.
   - Braciszku ty mój kochany! Zapomniałeś zapłacić jakiś ważny dług lub rachunek? – stanęłam obok chłopaka i wypytywałam z opiekuńczą miną.
   - Nie. – odpowiedział, nie wiedząc o co mi chodzi.
   - To może ktoś wylądował na pogotowiu?
   - Też nie. O co ci chodzi?
   - Hmmm, to co takiego musiałeś ważnego zrobić, że po raz kolejny ‘sprzedałeś’ swojego siostrzeńca komuś pod opiekę? – zapytałam, on się zmieszał, a dziewczyny, łącznie ze stojącą w progu Anetą, zaczęły się śmiać.
   - Wiesz, no bo ten… - zaczął się tłumaczyć. Taak, to mój cały brat… Miłosz Robles – o dwa lata młodszy ode mnie, ciągle zaganiany, roztargniony hulaka, nie potrafiący usiedzieć w jednym miejscu. No, choć tyle, że w sprawach sercowych jest stały od kilku lat… Tak przynajmniej myślę. Studiuje Informatykę na miejscowej uczelni, jest prawdziwym specem od komputerów. Jego hobby? Szybkie samochody, motory i imprezy.
   - Przyjechał po mnie na uczelnie i potem zabrał mnie na obiad. Nie przyznał się, że miał siedzieć z Leo. – został perfidnie wydany przez swoją dziewczynę Danielę, najmłodszą z sióstr Czarneckich, studiującą architekturę wnętrz. Najspokojniejsza spośród swoich sióstr, ale również wesoła i z poczuciem humoru, który był u nich charakterystyczny.
   - Bardzo dziękuję Dani. – uśmiechnęłam się do niej. – A ty sobie uważaj, - pogroziłam placem bratu.  
   - Zuzia, poczekaj, sam zostanie ojcem to się nauczy odpowiedzialności. – zaśmiała się Laura – środkowa Czarnecka. Moja przyjaciółka od tak zwanej piaskownicy. Poznałyśmy się w przedszkolu, później razem chodziłyśmy do podstawówki, gimnazjum i liceum. Zawsze spędzałyśmy wspólnie czas, którego mnóstwo przesiadywałyśmy w hotelu mojego ojca, ja marząc o takim swoim w przyszłości, a ona ciągle coś śpiewając pod nosem. Teraz jest wokalistką zespołu, pracującego nad swoim pierwszym albumem.
   - Tak właściwie to jest już tata? Gdy do mnie dzwonił, mówił, że musimy być wszyscy punktualnie na kolacji. Wie ktoś o co chodzi? – wtrącił mój brat.
   - Nie ma go jeszcze. Aneta coś wie, ale nie chce powiedzieć. – odpowiedziałam i spojrzeliśmy wszyscy równo na wcześniej wspomnianą.
   - Tak jak już mówiłam, czekajcie na Javiera. On wam wszystko wytłumaczy. – uśmiechnęła się i wróciła do kuchni.
   - Już jestem. – w tym momencie do domu wpadł mój ojciec – Javier Robles Mesa, facet który wiele lat temu zakochał się na zabój w młodej Polce, będącej na wakacjach w słonecznej stolicy Katalonii. Poznali się na plaży, a mianowicie gdy to mój ojciec, grając z przyjaciółmi w piłkę, przez przypadek kopnął ją w stronę opalającej się kobiety, zaczynając tym wielką miłość. Po niemalże czterech miesiącach znajomości, pobrali się, a kolejne dziewięć miesięcy później przyszedł na świat ich mały skarb, ich córeczka. Kobieta uwielbiała Hiszpanię, ale tęskniła też za swoją ojczyzną, więc mąż, by ją uszczęśliwić zaproponował przeprowadzkę do kraju w środkowo-wschodniej Europie. Osiedlili się nad polskim morzem, w Gdańsku. Tam z pomocą rodziców obojga młodych, odkupili stary hotel na obrzeżach miasta, który mieścił się w spokojnym miejscu na uboczu. Odremontowali go, a w dzień otwarcia Joanna poinformowała męża o swojej drugiej ciąży. Hotel ‘Maravillas’ dość szybko odnalazł uznanie gości, ze względu na miłą obsługę, wspaniałą atmosferę oraz na świetną, cichą lokalizację. Hotel prosperował cudownie, Roblesowie byli szczęśliwi, ale oczekiwali tylko na narodziny drugiego dziecka. W końcu i na to przyszedł czas. Kobieta została odwieziona do szpitala, urodziła syna, ale ona… Podczas porodu zaszły kompikacie. Zmarła. Javier został sam z dwuletnią córką i nowonarodzonym synem. Nie załamał się, bo wiedział, że miał dla kogo żyć, dla swoich dzieci. Postanowił zostać w Polsce, opanował język i nie mógł zostawić hotelu.
  Wychował dzieci na porządnych ludzi, wychował ich na Hiszpanów i Polaków.
 Jego hotel stał się jednym z najlepszych, więc może spokojnie powiedzieć, że coś osiągnął. Kupił duży dom, bliżej centrum i tam zamieszkali we trójkę.
 Myślał, że po Joannie, już się nie zakocha, ale się mylił. W pewnym momencie ze studiów na innym krańcu państwa, do rodzinnego miasta wróciła najstarsza siostra przyjaciółek jego pociech. Zaprzyjaźnili się i krok po korku zbliżali się do siebie.
   - Długo czekacie? – zapytał, zdejmując kurtkę i wieszając ją na wieszaku w korytarzu, gdzie wszyscy jeszcze staliśmy.
   - Nie, dopiero wróciliśmy. – rzucił Miłosz.
   - To wchodźcie, wchodźcie. – mówił tata, wskazując na jadalnie. Pierwsi podążyli tam mój brat i Daniela, a mnie i Laurę, tato objął delikatnie ramieniem i weszłyśmy z nim do pomieszczenia, gdzie do stołu zapraszała już Aneta.
   - Chyba już czas najwyższy, bym powiedział wam po co was tu sprowadziłem. – zaczął tata po skończonym posiłku, opierając oba łokcie o blat stołu, a podbródek ułożył na dłoniach. – Postanowiliśmy z Anetą zrobić sobie długi urlop i na miesiąc, może dwa pojechać do Hiszpanii. I miałbym do was prośbę, Zuza, Miłosz, żebyście się zajęli przez ten czas hotelem.
   - Jeszcze na tak długo nie zostawiałeś hotelu pod naszą opieką. – odezwał się mój brat, a ja odchrząknęłam.
   - Ty wtedy mało się nim interesowałeś. – dogryzła Laura.
   - No dobra, opieką Zuzi. – dodał, przewracając oczyma. – Już myślałem, że powiesz, że macie się zamiar żenić albo coś. – dorzucił.
   - W porządku, przecież to nic takiego zajmowanie się hotelem. – uśmiechnęłam się. – Długo, bo długo, ale dam radę. – spojrzałam na ojca. – Goście zazwyczaj są zadowoleni i nie ma problemów, prawda?
   - No prawda, prawda, ale jest jeszcze coś… To miała być niespodzianka, ale w tej sytuacji muszę ją wyjawić. – zaczął. – Bo akurat w tym czasie w naszym hotelu będzie stacjonować reprezentacja Hiszpanii. W końcu za półtora tygodnia rozpoczyna się Euro. – dodał szybko, a my spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem. Mój mózg teraz nie przyjmował do wiadomości tego, że moja ukochana reprezentacja będzie w hotelu, którym mam zarządzać, no może trochę, ale dźwięczało mi w głowie teraz jedno – spotkanie z NIM!
  Spojrzałam na Laurę, która siedziała naprzeciw mnie. Wymieniłyśmy się spojrzeniami. Czyżby pomyślała o tym samym? Możliwe, że przeszło jej to przez głowę, a może nawet na pewno.
   - Nikt z mediów jeszcze nie wie, że mają się zatrzymać w ‘Maravillas’, więc niespodzianka dla was miała się udać. – uśmiechnął się. – To jak Zuzia? Dasz radę? – zwrócił się do mnie, a ja wyrwałam się z mojego transu.
   - Co? Co? Tak, oczywiście, że dam.
   - Da radę, a z moją i Danieli pomocą wszystko będzie na szóstkę. No i oczywiście zmusi się do tego Miłosza, siostrzeńca będzie bawił. – Laura pokazała mu język, a ten się jej wykrzywił.
   - Cieszę się. Jose też miał się nie wygadać i jak widać, dotrzymał tajemnicy. – zaśmiał się tato.

  Było późno gdy Miłosz odwoził Laurę i Dani do ich mieszkania, Aneta z tatą też od razu powędrowali do swojej sypialni, która się mieściła po całkiem innej części domu niż moja sypialnia i pokoik Leo, nie mówiąc już o pokoju Miłosza, który zakwaterował się na niewielkim poddaszu, które sam zajmował.
 Idąc do swojego pokoju, zahaczyłam jeszcze o pokoik mojego synka. Po cichu podeszłam do jego łóżeczka i pochyliłam się nad nim, delikatnie gładząc go po krótkich włoskach.
   - A może czas najwyższy żebyś poznał ojca, a on dowiedział się o twoim istnieniu? – zapytałam szeptem, wpatrując się w niego. Tak naprawdę to sama nie wiedziałam czy chcę żeby tamten dowiedział się prawdy. To będzie trudne.

   - Ty zdrajco, krętaczu i kłamco! – zawołałam do telefonu.
   - Dobrze, że przez komórkę nie można bić, bo pewnie wylądowałbym na ostrym dyżurze… Co znów zrobiłem ukochanej kuzynce? – zaśmiał się.
   - Nie powiedziałeś mi, że macie mieszkać w ‘Maravillas’! – udałam oburzenie.
   - No pięknie, kto wygadał?
   - Tata, bo wtedy ustalił sobie wyjazd na urlop z Anetą, więc musiał mi powiedzieć kto będzie mieszkał w hotelu, gdy będę się nim zajmować. – odpowiedziałam od razu.
   - No tak. Zuza, wiesz kto też będzie… - zaczął niepewnie.
   - Tak Jose, wiem. Nie mogę przestać o tym myśleć od wczoraj. Będzie ojciec mojego dziecka. – odpowiedziałam, gdy usłyszałam z góry wołanie Leo, który właśnie się obudził.
   - Chyba wreszcie musisz mu powiedzieć. Teraz nie będzie wyjścia. Dwa lata to przed nim ukrywałem, przed przyjacielem. – mówił, a ja właśnie weszłam do pokoju syna.
   - Dobra Jose, ja musze kończyć, bo Mały się obudził. Jeszcze się zgadamy. – uśmiechnęłam się.
   - Ucałuj tam mojego chrześniaka. Pa. – pożegnał się i rozłączył połączenie.

   Siedziałam w salonie na kanapie z kubkiem porannej kawy, patrząc na Leo, bawiącego się na dywanie obok. Zaczęłam wspominać poranek po zwycięstwie Hiszpanów.
   Jedyne co czułam to ból głowy. Tak, za dużo wypiłam, świętując z wygranymi. Leżałam na jakimś łóżku, w czyimś pokoju. Po woli przewróciłam się na drugi bok. Szok. Leżał tam mężczyzna, półnagi piłkarz. Wtedy zorientowałam się, że ja też nie miałam na sobie kompletnej garderoby. Zamrugałam powiekami kilka razy. Nie mogłam uwierzyć. Spałam z nim? Szybko wstałam, ale tak żeby go nie obudzić. Zabrałam swoje rzeczy i weszłam do łazienki. Ubrałam się i stanęłam przed lustrem, wzięłam w dłonie trochę wody i ochlapałam swoją twarz. Spojrzałam w swoje odbicie.
   - Przespałaś się z żonatym facetem. Pięknie. – szepnęłam, patrząc sobie w oczy. Wyszłam z łazienki. Piłkarz jeszcze spał. To dobrze. Skierowałam się do wyjścia z pokoju. Gdy otworzyłam drzwi, przestraszyłam się, bo akurat za nimi stał mój kuzyn, a jego mina mówiła sama za siebie.
   - Co ty tu jeszcze robisz?! – wyszeptał zdziwiony, a ja szybko wyszłam do korytarza, zamykając za sobą drzwi hotelowego pokoju. – Myślałem, że wyszłaś razem z Laurą nad ranem?!
   - Jak widzisz Jose, dalej tu jestem! Więc pomóż mi się stąd wydostać. – mówiłam podenerwowana.
   - Chodź. Lepiej żeby cię Del Bosque nie zobaczył. – pociągnął mnie za ramię. – Co ty właściwie robiłaś u niego? – zapytał, gdy wchodziliśmy do windy. – Spałaś z nim?
   - Nie wiem, nie pamiętam. Pepe, mnie tu nie było, okey?
   - Jasne. – odpowiedział.   
__________________________________________________
 Oto i jedynka! Chwilę z nią walczyłam, ale w końcu powstała ; )